Grudniowa wizyta prof. Johna Mearsheimera w Polsce* była okazją, żeby poznać jego poglądy na temat sytuacji w Europie Środkowej i Wschodniej. W szczególności pozwoliła ona na zebranie kilku wytycznych co do oczekiwanego przez niego kształtu polskiej polityki zagranicznej.
Warto poznać wspomniane poglądy z kilku powodów. Po pierwsze, prof. Mearsheimer został uznany w 2014 r. przez badaczy stosunków międzynarodowych z USA za jedną z trzech najbardziej wpływowych osób w całej dyscyplinie. Po drugie, z perspektywy teorii stosunków międzynarodowych uchodzi on za jednego z czołowych przedstawicieli realizmu strukturalnego (neorealizmu) i jednocześnie za twórcę ofensywnej odmiany tego podejścia. Po trzecie, zgodnie z badaniami prowadzonymi wśród przedstawicieli nauki o stosunkach międzynarodowych w Polsce największym poparciem cieszy się właśnie realizm (jedna trzecia badanych uważa, że najlepiej opisuje on stosowane przez nich podejście). Oczywiście nie wszyscy z nich mają na myśli ofensywną wersję neorealizmu w wydaniu prof. Mearsheimera.
Trzy podstawowe wytyczne dla polskiej polityki zagranicznej
Wytyczne prof. Mearsheimera można właściwie sprowadzić do trzech punktów:
- Polska powinna zrezygnować z popierania rozszerzenia NATO na wschód. W praktyce oznacza to brak poparcia dla zabiegów Ukrainy w tym aspekcie.
- Polska powinna poprzeć program pomocy gospodarczej dla Ukrainy, który w przyszłości może być przygotowany pod auspicjami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Unii Europejskiej i Rosji. Jednocześnie, Polska winna zabiegać o zagwarantowanie przez władze w Kijowie praw mniejszości narodowych na Ukrainie.
- Polska powinna dążyć do ?zbliżenia? (?rapprochement?) z Rosją. Oczywiście nie należy rozumieć tego w sposób radykalny (np. jako wystąpienie z NATO oraz przystąpienie do stworzonej przez Rosję Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym). Bardziej chodzi o to, żeby zażegnać dwustronne spory i ?nie drażnić Rosjan? (?don’t get in the business of poking the Russians in the eye?).
Wyznaczniki pierwszy: tzw. kryzys ukraiński
Dwa źródła powyższego stanowiska prof. Mearsheimera wydają się oczywiste. Po pierwsze, postrzega on rosyjską interwencję zbrojną na Ukrainie jako odpowiedź na zabiegi Zachodu, w szczególności USA, o rozszerzenie swojej strefy wpływów. Przyczyną tzw. kryzysu ukraińskiego ma być popieranie przez USA przejęcia władzy na Ukrainie przez prozachodnich polityków. Rosja ma obawiać się powstania wrogiego wobec siebie państwa, które nie tylko zmieni równowagę sił w regionie, ale także stanie się przyczółkiem do wymuszenia podobnych zmian władz w Moskwie.
Wszystkich zainteresowanych poznaniem szczegółowo poglądów prof. Mearsheimera w tej sprawie (i kontrargumentów) odsyłam do ciekawej dyskusji na ten temat na łamach nowojorskiego czasopisma ?Foreign Affairs?. W numerze z września/października 2014 r. ukazał się tam artykuł prof. Mearsheimera pt. ?Why the Ukraine Crisis Is the West’s Fault?. Tekst ten został skrytykowany w kolejnym tomie tego czasopisma. Uczyniły to dwie osoby. Jako pierwszy zrobił to ? w artykule pt. ?Moscow?s Choice? ? Michael McFaul, uznawany za architekta polityki tzw. resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Drugi krytyczny artykuł ? zatytułowany ?How the West Has Won? ? został napisany przez Stephena Sestanovicha, współtwórcę polityki Clintona wobec Rosji w drugiej połowie lat 90. XX w. Na tym jednak nie koniec, bo ?Foreign Affairs? umożliwiło prof. Mearsheimerowi zamieszczenie odpowiedzi na słowa krytyki pod adresem jego koncepcji.
Propozycja prof. Mearsheimera w zakresie rozwiązania tzw. kryzysu ukraińskiego przekłada się wprost na kształt jego propozycje w zakresie polskiej polityki zagranicznej. Mianowicie uznaje on, że konflikt u naszego wschodniego sąsiada mogą zakończyć tylko następujące kroki: (1) rezygnacja z wstąpienia Ukrainy do NATO poprzez przyjęcie przez to państwo polityki neutralności, co uczyni je strefą buforową między NATO a Rosją, (2) dostarczenie pomocy gospodarczej dla Ukrainy w formie wspólnego programu nie tylko Zachodu (MFW i UE), ale także Rosji, (3) przyjęcie przez władze w Kijowie gwarancji ochrony praw mniejszości etnicznych, w szczególności w zakresie prawa do posługiwania się własnym językiem.
Gość ze Stanów Zjednoczonych nie powiedział tego w trakcie swojego pobytu w Polsce, ale są jeszcze dwa powody, dla których nie ma jego zdaniem innego rozwiązania wspomnianego konfliktu. Po pierwsze, Federacja Rosyjska nie jest już tym słabym państwem, którym była w latach 90. XX w. W wywiadzie udzielonym redaktorowi ?Foreign Affairs? we wrześniu 2014 r. stwierdził, że rozszerzenie NATO m.in. o Polskę było możliwe, bo w tym czasie Rosja była słaba. Dzisiaj nie da się rozszerzyć Sojuszu o Ukrainę, bo Federacja Rosyjska jest na tyle silna, aby temu przeciwstawić się. Po drugie, Ukraina, inaczej niż Polska, jest w bezpośredniej strefie rosyjskich wpływów, która obejmuje terytorium byłego ZSRR z wyjątkiem państw bałtyckich. Prof. Mearsheimer stwierdził, że rosyjskie władze wielokrotnie wskazywały, że wspieranie prozachodnich dążeń Ukrainy i Gruzji będzie przekroczeniem przez USA czerwonej linii.
Wyznacznik drugi: Rosja jako sojusznik, nie zaś wróg
Łatwo zauważyć, że powyższe spojrzenie na tzw. kryzys ukraiński tłumaczy dwie pierwsze rekomendacje dla polskiej polityki zagranicznej (rezygnację z rozszerzenia NATO i pomoc gospodarczą dla Ukrainy z udziałem Rosji). Drugim czynnikiem, tłumaczącym trzecią wytyczną (?zbliżenie? z Rosją), jest postrzeganie przez prof. Mearsheimera Rosji jako potencjalnego partnera USA. Widzi on w Federacji Rosyjskiej sojusznika USA na Bliskim Wschodzie (m.in. w zwalczaniu ISIS) oraz na Dalekim Wschodzie (w stawianiu czoła rosnącej potędze Chin). W związku z powyższym nie może dziwić, że amerykański badacz przekłada potrzebę współpracy amerykańsko-rosyjskiej na wytyczne dla prozachodniej Polski w kontekście naszych relacji z Federacją Rosyjską.
Prof. Mearsheimer postrzega Rosję jako potencjalnego partnera USA jeszcze z jednego powodu. Rosja jest wiarygodnym partnerem, gdyż działa zgodnie z zasadami opisanego przez niego realizmu (?Putin is a good Realist?). Równie pozytywnie jak o Putinie, jeśli chodzi o zrozumienie realizmu, prof. Mearsheimer mówi jeszcze tylko o elicie władzy w Chinach.
Wytyczna w zakresie polityki wewnętrznej Polski
Wracając jeszcze do wytycznych prof. Mearsheimera dla Polski, to zostałyby one nie w pełni przytoczone, gdyby pominąć jedną, pozornie jedynie zabawną uwagę. Tym razem dotyczy ona już jednak polityki wewnętrznej. Mianowicie gość ze Stanów Zjednoczonych wskazał, że Polacy muszą skupić się na zapewnieniu sobie wzrostu demograficznego, bo to uczyni Polskę bardziej potężną (cytując wypowiedź bezpośrednio: ?make a lot of babies and become more powerful?).
Warto przytoczyć kontekst tej wytycznej. Otóż padła ona w odpowiedzi na pytanie o to, jak prof. Mearsheimer ocenia obecną sytuację międzynarodową Polski, w szczególności poziom jej bezpieczeństwa. Stwierdził on, że dwa główne z perspektywy historycznej zagrożenia dla Polski ? Niemcy i Rosja ? tracą na znaczeniu. Jak przystało na realistę, prof. Mearsheimer za wyznacznik spadku potęgi tych państw uznaje czynnik materialny, a dokładniej kwestie demograficzne. W związku z tym patrzy on optymistycznie na stan bezpieczeństwa Polski, która powinna zadbać o to, żeby poprzez wzrost demograficzny jeszcze bardziej poprawić swoją pozycję.
Chiński cień nad amerykańską obecnością w Europie
Ocena bezpieczeństwa Polski w wykonaniu prof. Mearsheimera nie dotyczyła jednak tylko kwestii Rosji i Niemiec. Wskazał on na pozytywne dla Polski aspekty tzw. kryzysu ukraińskiego. Uznaje on, że interwencja zbrojna Rosji na Ukrainie doprowadziła do zaprzestania przez Stany Zjednoczone zmniejszania swojej obecności wojskowej w Europie. Nastąpiło tym samym wzmocnienie roli NATO w Europie, które w dającej przewidzieć się przyszłości, przez co prof. Mearsheimer rozumienie okres około 10 lat, pozostanie kluczowym gwarantem bezpieczeństwa w tej części świata.
Gość z USA podkreślił przy tym, że obecność USA w Europie jest i będzie funkcją potęgi Chin. Dzieje się tak dlatego, że to właśnie to państwo jest jedynym potencjalnym konkurentem USA do dominacji na świecie. Żaden z dotychczasowych rywali USA ? Niemcy, Rosja i Japonia ? nie stanowią już takiego zagrożenia. Na dowód tego znowu prof. Mearsheimer przytoczył wskaźnik materialny: populacja tych trzech państw zmniejsza się.
Traktowanie przez USA Chin jako głównego konkurenta oznacza, że jeśli Państwo Środka będzie dalej doświadczać wzrostu gospodarczego, to wtedy Stany Zjednoczone zostaną zmuszone do skupienia się na powstrzymaniu dominacji tego państwa w Azji. Będzie to skutkować tym, że tzw. zwrot USA ku Azji (pivot to Asia) zakończy się wycofaniem Stanów Zjednoczonych z Europy jako regionu o mniejszym znaczeniu. Wtedy tzw. kryzys ukraiński ? który obecnie powstrzymał realizację planu koncentracji przez USA większości swoich zasobów w Azji ? będzie jedynie krótkim przerywnikiem w długofalowym ograniczaniu obecności Stanów Zjednoczonych w Europie. Nie może więc dziwić, że prof. Mearsheimer wskazuje, iż w interesie Polski jest to, aby gospodarka chińska przestała się rozwijać. Tylko to zagwarantuje, że Stany Zjednoczone będą dysponowały niezagospodarowanymi środkami do zapewniania stabilności w Europie.
(Dopiero teraz przyszło mi do głowy szalone pytanie do prof. Mearsheimera: czy wskazywany przez niego spadek potęgi Niemiec i Rosji oraz potencjalne wycofanie się USA z Europy otwiera pole do dominacji Polski w Europie Środkowej i Wschodniej?)
USA w obronie Polski oraz swojego prestiżu
Do wątków azjatyckich nawiązała również odpowiedź prof. Mearsheimera na pytania o to, czy USA stanęłyby w obronie Polski, gdyby ta została zaatakowana przez Federację Rosyjską. Na wstępie swojej wypowiedzi gość z USA zaznaczył, że mało prawdopodobne jest, iż strona rosyjska podejmie takie działania. Gdyby jednak do takiej sytuacji doszło, to Stany Zjednoczone ? znowu w dającej przewidzieć się przyszłości ? powinny wesprzeć wojskowo Polskę.
Do pomocy ze strony USA nie dojdzie jednak z powodu czynników materialnych. Prof. Mearsheimer nie odniósł się więc tutaj do tego, że Stany Zjednoczony dysponują w tej chwili wolnymi zasobami do powstrzymania Rosji, bo Chiny nie są jeszcze potęgą. Nie chodzi też o wyjątkowe położenie geograficzne Polski lub o to, że posiadamy jakieś unikalne zasoby (np. surowce energetyczne jak o jest w przypadku państw Zatoki Perskiej).
Stany Zjednoczone przyjdą na ratunek Polsce z przyczyny niematerialnej: prestiżu. Stanie się tak dlatego, że jednym z instrumentów USA w powstrzymywaniu rosnącej potęgi Chin jest system wymierzonych w to państwo sojuszy w Azji Południowo-Wschodniej. Gwarancją istnienia tych sojuszy jest wiarygodność Stanów Zjednoczonych jako państwa, które dotrzymuje swoich zobowiązań. Gdyby USA nie wywiązały się ze swoich zobowiązań sojuszniczych wobec Polski w ramach NATO, to utraciłyby wiarygodność w regionie Azji. A to właśnie ten region jest przecież priorytetem dla USA.
Z jednej strony, taka odpowiedź nie jest zaskakująca. Słyszałem ją już wielokrotnie. Udzielił mi jej w 2015 r. w trakcie konferencji EISA m.in. prof. Peter Trubowitz specjalizujący się w polityce zagranicznej USA. Również polscy badacze zajmujący się Azją Wschodnią myślą w ten sam sposób.
Z drugiej jednak strony, taki tok rozumowania budzie pewne wątpliwości. Po pierwsze, trudno z perspektywy realizmu upatrywać w niematerialnym prestiżu czynnika sprawczego ewentualnej wojny amerykańsko-rosyjskiej. Po drugie, takie stanowisko najdobitniej wskazuje to, że polityka USA w Europie staje się jedynie funkcją polityki wobec Azji i że sama z siebie Polska nie jest na tyle ważna, żeby warto było o nią walczyć. Po trzecie, jeśli uznać taki tok rozumowania za poprawny, to rodzi się pytanie: co w sytuacji, gdy zagrożenie chińskie stanie się na tyle oczywiste w Azji, że kwestia działań USA w Europie nie będzie już miała znaczenia dla podtrzymania systemu amerykańskich sojuszu w tym regionie?
Zastrzeżenie
Dlaczego warto przyjrzeć się powyższemu stanowisku prof. Mearsheimera? Nie chodzi mi o bezkrytyczne przyjmowanie jego poglądów, które pewnie wiele osób w Polsce określi mianem kapitulanctwa lub serwilizmu. W szczególności, że Polakom ? z uwagi na własne doświadczenia ? bardzo trudno jest zaakceptować przedmiotowe traktowanie Ukraińców. Zresztą redukcjonizm neorealizmu jest przedmiotem poważnej krytyki. Nie mówiąc już o tym, jak dokonać w praktyce np. owego postulowanego ?zbliżenia? z Rosją w sytuacji występowania tak wielu i poważnych sporów.
Idzie mi raczej o to, że wspomniane wytyczne świetnie pokazują, jak różnie od polskich warunków może być rozumiany realizmu. Słowa badacza z USA powinny więc skłonić wszystkich polskich realistów do szczegółowego namysłu nad tym, na ile są realistami w wydaniu neorealizmu lub jakiejkolwiek innej jego wersji. Może się okazać, że część z nich w ogóle nie jest realistami, bo bliżej im do którejś z wersji liberalizmu lub teorii społeczności międzynarodowej, kładących nacisk np. na znaczenie prawa międzynarodowego. W szczególności, jeśli uznać, że neorealizm koncentruje się tylko na mocarstwach i niewiele mówi o średnich lub małych potęgach (nie ma ?middle size powers politics?), do których ? przynajmniej na razie ? należy zaliczyć Polskę.
* 8 grudnia 2015 r. prof. Mearsheimer wziął udział w seminarium krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Studiów Międzynarodowego. W jego trakcie gość z USA wygłosił wykład o polityce USA na Bliskim Wschodzie. 9 grudnia na Uniwersytecie Jagiellońskim i 10 grudnia na Uniwersytecie Warszawskim prof. Mearsheimer mówił o odpowiedzialności Zachodu za tzw. kryzys ukraiński. Wreszcie 11 grudnia wziął on udział w konferencji zorganizowanej przez Uniwersytet Warszawski, która była poświęcona realizmowi i rywalizacji mocarstw w Europie oraz Azji.
***
Dziękuję dr. Krzysztofowi Tlałce za uwagi merytoryczne i redakcyjne.
Permalink
Tomku,
dzięki za ciekawy tekst; ale…
skoro neorealizm nie zajmuje się innymi państwami niż mocarstwa, to jak można na tej podstawie formułować wytyczne dla państwa takiego jak Polska…?
pozdrawiam
Marcin
Permalink
Marcinie,
To jest świetna uwaga i po opublikowaniu tekstu zacząłem zastanawiać się na ile po prostu Mearsheimer próbuje narzucić nam politykę „podpięcia się” (bandwagoning) pod cele polityki USA (i to nie te rzeczywiste, ale te postulowane przez Mearsheimera: zbliżenie z Rosją, przeciwdziałanie wzrostowi gospodarczemu Chin itp. itd.).
Natomiast brakiem precyzji jest mówienie, że „neorealizm nie zajmuje się innymi państwami niż mocarstwa”. Zajmuje się, tylko nie przypisuje im sprawstwa podmiotowego:). Traktuje je jako przedmiot rywalizacji wielkich mocarstw. Świetnie to widać na przykładzie tzw. konfliktu ukraińskiego. Dlatego streszczając poglądy prof. Mearsheimera pisałem o „koncentracji”, nie zaś wyłącznym obszarze dociekań.
Uderzasz jednak w jedną z przyczyn powstania tego tekstu: apel do polskich realistów, aby przemyśleli na ile kategorie i mechanizmy służące do opisywania polityki mocarstw można łatwo przekładać do wyznaczania kierunków polskiej polityki zagranicznej? A jeśli już je ktoś przełoży, kto nie jest Polakiem to na ile czynią one z Polski przedmiot, nie zaś podmiot stosunków międzynarodowych?
Tomek
PS. Dziękuję za pierwszy komentarz:P.